23 września 2023

o. Piet van der Pas, Misjonarz Afryki

Ojciec Maurycy Bellière, Ojciec Biały, duchowy brat św. Teresy od Dzieciątka Jezus (1874-1907)

Jego pomnik na cmentarzu, opuszczony i zaniedbany, pokryty mchem, trochę zniszczony i pochylony, został odkryty w 1975 roku w Normandii francuskiej. Po wyczyszczeniu znaleziono dane dwóch osób : „Pani Barthélemy, z domu Louvel, 1841-1907” oraz poniżej nazwisko naszego współbrata: „Maurycy Bellière, kapłan, Misjonarz Afryki”. W naszych nekrologach rzeczywiście znajdujemy nazwisko ojca Maurycego Bellière’a, dawnego misjonarza w Niasie (dziś: Malawi). Zmarł 14 lipca 1907 roku w Caen. Kim był? Zapomniany? Później ponownie odkryty? Oto historia jego życia, zarazem tragicznego i poruszającego.

Jego młodość

Maurycy Bellière urodził się 10 czerwca 1874 roku w Normandii, regionie północno-zachodniej Francji. Tydzień po urodzeniu zmarła jego matka. Ojciec zostawił niemowlę swojej szwagierce, pani Barthélemy i od tego momentu zniknął z jego życia. Państwo Barthélemy, nie mając własnych dzieci, wychowali go jak własnego syna. Dopiero gdy Maurycy miał 11 lat, odkrył, kim byli jego prawdziwi rodzice. To odkrycie bardzo dotknęło tego młodego, jeszcze wrażliwego chłopaka i zostawiło w jego duszy ślady na całe życie. Po ciężkim, krótkim życiu misjonarskim zmarł w Caen w 32. roku życia, nie mając kontaktu z Ojcami Białymi. Zmarł w domu dla umysłowo chorych i został pogrzebany w Langrune-sur-Mer, w tym samym rodzinnym grobowcu, co jego ukochana „druga matka”.

Kontakt z Teresą w klasztorze Karmelitanek w Lisieux

Gdy wyszedł z dzieciństwa, miał bardzo mało oparcia, zwłaszcza w okresie spędzonym w seminarium. W młodości musiał przejść przez liczne próby i jak sam mówił, „przebył liczne burze”. Uważał, że przez resztę życia będzie żył z myślą o straceniu najlepszych lat. Wezwany do wojska, świadomy swojej własnej kruchości, bał się najgorszego dla swojego powołania kapłańskiego. Pochylając się pod ciężarem grzesznej przeszłości, wątpiąc, czy da radę wytrzymać, napisał list do Przeoryszy Karmelu w Lisieux. Błagał ją, by, jak mówił: „powierzyła modlitwom jednej z Waszych Sióstr zbawienie mojej duszy i by wyjednała mi łaskę pozostania wiernym powołaniu, które otrzymałem od Boga”. Matka przełożona wybrała do tego zadania młodą Teresę, która wstąpiła do Karmelu w wieku 15 lat. Powiedziała jej o tym podczas cotygodniowego prania w klasztorze, to znaczy kiedy ta wykonywała najbardziej pokorny spośród codziennych obowiązków. Maurycy, który był wówczas na drugim roku teologii w seminarium diecezjalnym, otrzymał w ten sposób koło ratunkowe rzucone mu przez tę zakonnicę karmelitankę. Tak rozpoczęła się przyjaźń duchowa między tym średnio uzdolnionym mężczyzną a wyjątkowo uzdolnioną młodą siostrą kontemplacyjną. Ta prosta młoda mniszka wkrótce będzie znana na całym świecie pod imieniem „Małej Teresy z Lisieux” (1873-1897).

Ojciec Maurycy Bellière i Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus

Maurycy i Teresa nigdy się nie spotkali, ale los głęboko ich zjednoczył. Ich korespondencja, która rozpoczęła się na dwa lata przed śmiercią Teresy, liczy aż 21 listów i jest dziś ważnym dodatkiem do autobiografii duchowej Świętej, znanej na całym świecie jako „Dzieje duszy” i opublikowanej w 1898 roku, w rok po jej śmierci. Maurycy chciał zostać misjonarzem. Został przyjęty do Zgromadzenia Misjonarzy Afryki, Ojców Białych. Jego powołanie wzbudziło pragnienia misyjne również u Teresy.

Ze względu na ten misyjny entuzjazm, a bez wątpienia również z powodu tej wymiany listów z misjonarzem – jednym spośród nas – Kościół ogłosił ją świętą Patronką Misji. My, Ojcowie Biali, możemy być z tego słusznie dumni.

Maurycy był człowiekiem, który pod wieloma względami przypomina każdego z nas, z jego łatwo rozpoznawalnymi obawami i ograniczonymi zdolnościami ludzkimi. Jednocześnie, w dziesięciu listach Teresy odkrywamy, że jest ona świętą dostępną dla każdego, a zarazem - osobą naprawdę obdarzoną duchem mistycznym, zdolną do duchowej przyjaźni. Ich relacja wytworzyła się wokół wspólnego ideału, wspólnego pragnienia miłości, prostoty i zażyłości z Chrystusem. Przyjaźń między Doktorem Kościoła i specjalistką od duchowości a tym młodym kandydatem do kapłaństwa ukazuje wzajemne uczucie, którego nie należy się bać nazwać czułością. Nazywają się „małym bratem” i „małą siostrą”. „Nic świeckiego nie zaburza tajemnicy naszej zażyłości” – powiedzieliby sami. On stał się dla niej bratem, którego nigdy nie miała, a ona stała się dla niego siostrą, której mu brakowało. Historia, która się tu ukazuje, zasługuje, naszym zdaniem, by być poznaną przez wszystkich aktualnych „małych braci” Teresy. Bez względu na to, czy są już Misjonarzami Afryki czy kandydatami na misje, na pewno potrzebują takich słów zachęty.

Teresa była już ciężko chora. Gruźlica, na którą cierpiała, była już w zaawansowanym stadium i nie istniało wówczas na nią żadne lekarstwo. Mimo tego napisała wspaniałe listy do swojego niepewnego „małego brata”, aby umocnić go w powołaniu. Ostatnie słówko, które mu przesłała – bazgroły, nad którymi musiała się jednak napracować – jest świadectwem ich komunii: „Ostatnie wspomnienie od bliskiej duszy”. Już w pierwszym liście przypomniała prawo, które przeważyło w jego przyszłym życiu, to jest, że pokusy i doświadczenia w sposób konieczny towarzyszą każdemu apostołowi. On będzie musiał nauczyć się je akceptować. Choć Maurycy często używał słusznych słów i wyrażał szlachetne uczucia, Teresa próbowała poprowadzić go jeszcze dalej. Powinien wszystko zostawić, idąc za przykładem Jezusa: „Będziesz musiał dużo cierpieć” – pisała. Jej słowa mają akcent profetyczny.

Teresa bardzo wcześnie zdała sobie sprawę, że kapłani są „zarazem ludźmi kruchymi i słabymi”. Wydaje się to szczególnie prawdziwe w przypadku Maurycego, jej brata- kapłana, który zgodnie ze swoimi własnymi słowami, „musiał bardzo żałować za swoje niesłychane błędy i wiele szaleństw”. Ale jak mu pisała: „Żadna kruchość ludzka nie może być przeszkodą dla głoszenia Ewangelii, póki płomień miłości będzie płonąć w sercu Kościoła”. Później Maurycy wielokrotnie na nowo odczytywał te listy, a podczas studiów w Kartaginie zrobił sobie nawet wypisy z ulubionych fragmentów. Jeszcze później, w Malawi, gdy był już chory i raczej zniechęcony, na pewno odnalazł w tym przesłaniu remedium przeciwko zwątpieniu.

Jego formacja do życia misyjnego

30 września 1897 roku Maurycy wsiadł na statek w Marsylii, aby przebyć Morze Śródziemne i rozpocząć nowicjat u Ojców Białych w Afryce Północnej. Tego samego wieczoru, po długiej walce z chorobą, rozpoczęła się agonia Teresy. Również ona przeprawiała się teraz ku innemu życiu. Maurycy i Teresa „odjechali razem”. To właśnie w tym momencie ona dała impuls do światowej ekspansji misyjnej, której efekty dziś są nadal widoczne w całej Afryce i na całym świecie. Być może Maurycy nie zrozumiał jego profetycznego znaczenia, ale ich przyjaźń pozostała dla niego „wielką siłą i źródłem ufności…; z nieba, Ona czuwa nade mną, czuję to bardzo jasno” – napisał. Kiedy w listopadzie 1898 roku, w Kartaginie, jako jeden z pierwszych na świecie trzymał w ręku autobiografię Teresy, jej „Dzieje duszy”, był zachwycony. Gdy tylko skończył lekturę pierwszej części, wykrzyknął : „W tym jest Bóg”. Przez długi czas rozmyślał nad tym wszystkim i wychodząc od pism Teresy, zrozumiał lepiej zarówno ją, jak i jej „Małą Drogę”.

Na długo przed przybyciem Maurycego do Afryki, Ojcowie Biali z odwagą spróbowali dotrzeć do Afryki Zachodniej, przechodząc przez Saharę, gdzie w 1872 roku ustanowili swój pierwszy przyczółek w Laghouat. W Afryce Północnej tuarescy przewodnicy zamordowali sześciu Ojców Białych. W Afryce Środkowej, w 1886 roku, pierwsze wspólnoty chrześcijańskie rodziły się na krwi przelanej przez męczenników ugandyjskich, po tym, jak karawany z Ojcami Białymi dotarły do tego regionu przez Morze Czerwone i Zanzibar. Zgromadzenie było jeszcze bardzo młode i mało liczne, ale jedenastu jego członków już zostało zamordowanych, a pięćdziesięciu sześciu innych zmarło przedwcześnie z powodu chorób, febry i różnego rodzaju wypaczeń. Ogólnie, było to 29 % młodych misjonarzy, i to tylko 19 lat po założeniu Zgromadzenia. Zaangażowanie misyjne kardynała Lavigerie mogło się dokonać tylko pod znakiem krzyża.

W nowicjacie, w Maison-Carrée

W takim właśnie kontekście Maurycy rozpoczął formację: rok nowicjatu w Maison-Carrée w 1897 roku i trzy lata teologii w Kartaginie (1898-1901). Panowała tam atmosfera wielkoduszności i świętości. Lavigerie zawsze kładł na to nacisk: „Dla apostoła nie ma drogi pośredniej między całkowitą świętością i całkowitym zepsuciem”.

Teresa z Lisieux próbowała wpoić w Maurycego podobne ostrzeżenie w swoim liście z czerwca 1897 roku, mówiąc, że mimo wszystkich swoich obaw i przeciwieństw nie może być świętym w połowie: „Jesteś świętym całkowicie i w pełni albo nie jesteś nim wcale!”. Znała jego pragnienie świętości, a nawet męczeństwa i nie uważała, żeby było ono zarozumialstwem.

Nowicjat w Maison-Carrée mieścił się 10 kilometrów od portu w Algierze. To tutaj Maurycy przebywał aż do sierpnia 1898 roku. Prawie natychmiast zakochał się w Afryce i dobrze się czuł ze swoimi pięćdziesięcioma współ-nowicjuszami pochodzącymi z kilku krajów. Biskup Livinhac, przełożony generalny, którego tam spotkał, był samą dobrocią i cechował się głębokim człowieczeństwem. Sam był dawniej członkiem pierwszych heroicznych karawan ku Wielkim Jeziorom i założył pierwszą misję w Ugandzie w 1879 roku. W roku 1884 został pierwszym biskupem spośród Ojców Białych, a w 1889 roku pierwszym Wikariuszem generalnym Zgromadzenia. Maurycy pracował u jego boku jako pierwszy osobisty sekretarz, z racji swojej znajomości języka angielskiego. Później, w ciemnych godzinach 1905 i 1906 roku, odnalazł w Livinhacu pełnego zrozumienia ojca.

Jego mistrzem nowicjatu był 37-letni ojciec Paul Voillard, zupełnie inny od Livinhaca. Miał ostre, przenikające spojrzenie i gorliwy temperament. Mimo tego wydaje się, że robił głębokie wrażenie na ludziach. Inspirował się duchowością św. Ignacego i z zaraźliwym entuzjazmem, w sposób poważny prowadził swoje stadko słowami zachęty. W tamtym czasie Voillard pozostawał również w kontakcie z Karolem de Foucauld, którego był doradcą duchowym. Dzięki temu Maurycy mógł przeżyć cały tydzień u boku tego „Eremity z Sahary”. Jakiś czas później, w 1916 roku, de Foucauld został zamordowany przez Beduinów z Tamanrasset. Natomiast, ojciec Voillard został później drugim przełożonym generalnym Zgromadzenia.

W Afryce Północnej, w towarzystwie Livinhaca i Voillarda, Maurycy był w dobrych rękach.

Wyjazd do Niasy

O. Maurycy Bellière, duchowy brat św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Źródło: Dom Generalny Ojców BiałychMaurycy otrzymał obediencję do Niasy i stał się jednym z fundatorów tej nowej misji. Pewne zdjęcie Maurycego, wykonane mniej więcej w tym czasie, ukazuje uśmiechniętego młodego mężczyznę, który zdaje się z ufnością spoglądać w przyszłość. 29 lipca 1902 roku wsiadł na statek w Marsylii i wyruszył z dziesięcioma innymi misjonarzami w długą, 67-dniową podróż. Droga wiodła przez Port Said, Kanał Sueski, Morze Czerwone, następnie Eden w Jemenie na Półwyspie Arabskim, wokół wysuniętego najbardziej na wschód punktu Afryki, a w końcu na Ocean Indyjski. 5 października 1902 roku dotarli do Chiwamby w Niasie, gdzie miał być założony nowy punkt misyjny i gdzie Maurycy, w warunkach wielkiej niepewności, spędził dziewięć pierwszych miesięcy życia misyjnego.

Życie apostolskie wydawało się dużo trudniejsze niż to przewidywał, ale to jedynie pobudzało jego romantyczne marzenia o poświęceniach i zdobyczach duchowych. Rozpoczął pracę w Chiwamba z ojcami Guyardem, Perrotem, Honoré i holenderskim bratem Sebastianem. Maurycy miał zawsze potrzebę przyjaźni i uczucia i nie był stworzony do życia w samotności. Już w Afryce północnej przełożeni opisywali go jako „otwartego i pełnego życia”, obdarzonego „serdecznym zrozumieniem”. „Reguła trzech”, tak droga Ojcom Białym, bardzo mu odpowiadała i był tego całkowicie świadomy. Mimo częstych, długotrwałych ataków febry i złego odżywiania, misjonarze dosyć szybko zaczęli swoją aktywność apostolską, taką jak celebrowanie Eucharystii i katechezę. Maurycy nie mógł poświęcić wystarczająco czasu nauce języka z powodu nawracających problemów ze zdrowiem. Dawniej, gdy Teresa w swoim Karmelu słyszała o napotykanych przez misjonarzy trudnościach, pisała: „Tam, daleko, jest pewien apostoł, który się trudzi i aby złagodzić jego zmęczenie, ja ofiaruję moje Bogu”, a później mówiła: „Mam umowę z Bogiem, żeby dał trochę wolnego czasu tym biednym, chorym misjonarzom, żeby znaleźli trochę czasu na zajęcie się swoim zdrowiem”.

W 1902 roku brytyjska administracja kolonialna została przeniesiona do Lilongwe i w konsekwencji zamknięto również placówkę misyjną w Chiwamba. Uważano bowiem, że jest dobrze, gdy misja znajduje się wystarczająco blisko administracji kolonialnej. W ten sposób, w listopadzie 1904 powstała nowa placówka w Likuni, około 8 kilometrów od Lilongwe. Maurycy, z racji znajomości angielskiego, został mianowany jej przełożonym.

W tym samym roku biskup Dupont powrócił z Francji i od razu zaczął wizytować różne placówki swojego Wikariatu, w towarzystwie swojego sekretarza, Maurycego. Przydomek „Motomoto”, który Afrykańczycy nadali biskupowi Dupontowi, był adekwatny: „moto” oznacza „ogień”, a podwojenie słowa oznacza stopień najwyższy, można by powiedzieć: „płonący ogień”. ‘Accendatur’ – niech płonie – była to dewiza biskupa Duponta. Później Maurycy musiał zresztą trochę wycierpieć z powodu tego ognistego charakteru. Podróżował więc ze swoim biskupem po regionach takich jak: ziemia Bemba, jezioro Bangweolo, dolina Luangwa, które ojciec Guillemé opisywał jako „kraj nie mający wielkiego zainteresowania”. Przekazuje, że on i jego koledzy byli wyczerpani ogromnym gorącem i odwodnieni z powodu pragnienia… Chmary komarów nie dawały im ani na chwilę spokoju… Budziły ich krzyki hien i ryczenie lwów. W tych trudnych okolicznościach codzienne wysiłki drogo kosztowały tych misjonarzy.

Zagrożony śmiertelnymi febrami

W 1903 roku Maurycy napisał list do przyjaciela – księdza z Francji. Powiedział mu, że cierpi na gorączkę czarnych wód, niepełną, ale bardzo niebezpieczną odmianę malarii. Jego mocz zrobił się ciemny i był bliski śmierci. Maurycy wiedział o tym i czekał na nią. A jednak przeżył, ponieważ został w odpowiednim czasie zdiagnozowany i podano mu dostępne wówczas leki. Wkrótce był ponownie aktywny, mimo że w dziennikach misjonarskich nie znajdujemy wiele informacji o jego codziennej działalności duszpasterskiej. Co więcej, sam Maurycy również nie pisze zbyt dużo na ten temat. Opinie z Niasy o nim pozostają fragmentaryczne. Wiemy, że był w konflikcie ze współbratem, który sam miał poważne problemy zdrowotne i cierpiał na depresję. Holenderski brat Sebastian, odpowiadający za dziennik z Likuni, przeciwnie, zawsze bardzo chwalił Maurycego. Sam Maurycy był wewnętrznie podzielony między pokorą, którą wpajała mu Teresa, z jednej strony, a dumą, że mówi po angielsku, i światowymi ambicjami, mającymi korzenie w jego wojskowej karierze, z drugiej strony. Nie dogadywał się dobrze ze współbraćmi. Również biskup Dupont, ze względu na ataki dny moczanowej, nie był człowiekiem łatwym. Był też wymagającym, surowym przełożonym. Mógł być bardzo surowy dla Maurycego i wiele wymagać od swoich ludzi. To oraz konflikty ze współbraćmi doprowadziły Maurycego na próg całkowitego zwątpienia.

Wcześniejszy wyjazd z Niasy

Po ośmiu lat, w październiku 1905 roku, Maurycy podjął decyzję o opuszczeniu Afryki jako człowiek złamany. Udał się do Maison-Carrée, by „złożyć broń” u stóp swojego dawnego przełożonego i dobrego przyjaciela, biskupa Livinhaca. Miał ze sobą wszystkie listy Teresy oraz pierwsze wydanie „Dziejów duszy” wraz z owalnym zdjęciem Teresy. Na odwrotnej stronie spisał modlitwę, którą otrzymał od Teresy : „Proszę Cię, Jezu, o serce, które Cię kocha, serce, które nie może zostać zwyciężone, które jest gotowe ponownie rozpocząć walkę po każdej burzy, serce, które jest wolne i które nie pozwala się uwieść, serce, które jest prawe i które nie idzie krętymi ścieżkami”. Był w momencie wejścia w impas. Teresa – a również kardynał Lavigerie – przewidzieli to już dawniej: był w momencie wchodzenia na swoją Kalwarię.

Już w 1903 roku zachorował na gorączkę czarnych wód, zaburzenia snu i cierpiał na problemy nerkowe, co być może dotknęło również jego mózgu i czasem sprawiało, że był splątany. Z powodu tego wszystkiego jego współbracia myśleli, że nie był w pełni odpowiedzialny za swoje czyny. Ponadto, ponieważ opuścił swoje pole misyjne bez pozwolenia przełożonych, po powrocie do Europy kazano mu zdać sprawę przed Radą Generalną. Jego wyjaśnienia nie były zadowalające, ale nie ukarano go surowo. Dostał jednak rozkaz powrotu na misję. Jednakże, jako że nadal cierpiał na ataki gorączki, jego lekarz uważał, że powrót na misję mógł stanowić poważne niebezpieczeństwo dla jego zdrowia.

Został wysłany do Autreppe w Belgii, do domu wypoczynkowego dla chorych misjonarzy, ale niedługo później lekarz zdecydował, że lepiej by było dla niego, gdyby pojechał pooddychać świeżym powietrzem w Langrune, miejscu swojego urodzenia w Normandii. Nie jest łatwo zorientować się, kto od tego momentu był za niego odpowiedzialny ze strony Ojców Białych. Jedna rzecz jest pewna: jego ukochana adopcyjna matka zmarła pięć miesięcy później. Po jej śmierci stał się jeszcze bardziej splątany i od tego momentu szybko pogorszył się jego stan fizyczny i umysłowy. Coraz bardziej tracił rozum, błąkał się bez celu i pewnego dnia jego przyjaciel, ksiądz Adam, umieścił go w instytucie dla chorych umysłowo w Caen. Tam zmarł 14 lipca 1907 roku, pięć tygodni po swoich 33. urodzinach.

Dawniej takie instytuty nazywano okrutnie „domami dla obłąkanych”. Również dla Teresy ta nazwa byłaby nożem w serce, gdyż w tego typu placówce przebywał jej własny ojciec, gdzie zmarł po trzech i pół roku. Jak bardzo Teresa by cierpiała, gdyby znała ostatnie dni swojego ukochanego, małego brata Maurycego.

Człowiek jak my

Odnośnie jego ostatnich dni mamy lukę. Jest pewnym, że musiał dużo cierpieć, choć nie znamy dokładnej natury jego choroby. W dzienniku z Likuni napisano, że cierpiał na zaburzenia snu, spowodowane ugryzieniami much tse-tse. Sugeruje się również, że być może miał guza mózgu. W każdym razie chory Maurycy nie jest tym Maurycym, jakiego Ojcowie Biali poznali w Afryce Północnej: „Młodym, otwartym i pełnym życia mężczyzną”, który miał „serdeczne relacje z innymi”. Przebieg życia Maurycego przypomina nam słowa, które Teresa napisała w 1897 roku: „Kiedy wejdę w życie, cierpienie mojego małego brata przemieni się w pokój i radość”.

 

Dawniej pochylony i pokryty mchem nagrobek w Langrune-sur-Mer ustąpił miejsca pięknemu grobowcowi, na którym można przeczytać: „Maurycy Bellière, brat duchowy i podopieczny Świętej Teresy”. Jest to poruszające epitafium! Wymiana listów między nim a Teresą sprawiła, że wyszedł z ukrycia i stał się godnym tego tytułu kosztownej wielkości.

Mała Teresa wyjawiła nam, że Bóg nie żąda niczego innego poza tym, co możemy Mu dać. Oddać się Bogu, który jest „nikim innym jak Miłością i Czułością” – o to prosiła Maurycego. Może się wydawać, że jego życie skończyło się pozorną porażką. Jego ideał był wielki, a jego marzenia nieograniczone. Biorąc wszystko pod uwagę, jego koniec nie był jednak na pewno porażką.

 

 

Tłumaczenie za zgodą Prowincji Francuskiej Ojców Białych.

 

Źródło: https://www.peresblancs.org/Pere_Maurice_Belliere.htm (dostęp: 01.07.2023 r.)

Zdjęcia: Dom Generalny Ojców Białych

Tłumaczenie: s. Agnieszka Maria od Eucharystii OCD

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

FUNDACJA KARMEL NA WOLI

+48 783 508 473

zamowienia@karmelnawoli.pl

fundacja@karmelnawoli.pl

ul. Wolska 27/29

01-201 Warszawa

KRS: 0000827786

NIP: 5272920846

REGON: 385562107

 

Numer konta:

PL76 1240 6218 1111 0010 9702 7550

SKLEP

Regulamin

Formularz kontaktowy

RODO

+48 783 508 473

FUNDACJA KARMEL NA WOLI

Śledź nas:

Dostawa i płatność