Jej życie nadałoby się na scenariusz filmu, a nawet wystarczyłoby go dla kilku osób. Córka włoskiego markiza i znanego polityka z okresu zjednoczenia Włoch, samodzielna, myśląca, emancypowana młoda kobieta, żona i matka dwóch synów, wdowa w wieku zaledwie 24 lat, kochanka sławnego włoskiego poety tamtego czasu, wreszcie… karmelitanka bosa, wieloletnia przeorysza i fundatorka trzech nowych klasztorów we Francji. Alessandra di Rudini Carlotti, w Zakonie matka Maria od Jezusa. Przewodniczka dla wszystkich wątpiących i błądzących dzisiejszych czasów.
Alessandra, nazywana w domu rodzinnym Dridri, urodziła się w październiku 1876 roku jako drugie dziecko markiza di Rudini, początkowo burmistrza Palermo, a następnie ministra spraw wewnętrznych Włoch i deputowanego partii konserwatywnej. Od dzieciństwa charakteryzowała ją wysoka inteligencja i mocny charakter. Kochała przyrodę do tego stopnia, że … nieraz starała się ukryć w swoim pokoju ukochaną kozę czy psa. Dziś powiedzielibyśmy pewnie, że miała ADHD, bo w kolejnych szkołach nie mogła usiedzieć na miejscu, co negatywnie wpływało na jej wyniki w nauce. Dopiero gdy w którejś z rzędu placówce dyrektorka przekonana o jej zdolnościach, mimo słabych ocen, zapisała ją o dwie klasy wyżej, Alessandra musiała zmobilizować się do tego stopnia, że… przyniosło to oczekiwane rezultaty. Jako nastolatka charakteryzowała się tak dużą inteligencją i trafnym sądem, że ojciec dopuszczał ją do spotkań i rozmów politycznych.
A jej wiara? W dzieciństwie miała głęboką, prawdziwą wiarę, choć wyrażającą się czasem w nieprzewidywalny sposób. Gdy przed pierwszą komunią świętą miała spisywać w zeszycie swoje wyrzeczenia i akty cnoty, w przeciwieństwie do swojej prawie równolatki, św. Tereski od Dzieciątka Jezus, oddała zeszyt pusty. „Dobremu Bogu nigdy nie wyliczam!” – odpowiedziała skonsternowanej katechetce. Opowiadała również, że w czasie pierwszej komunii świętej głęboko doświadczyła obecności Boga, a w sercu usłyszała wezwanie do Karmelu, choć wtedy nie wiedziała nawet, czym on jest. Ta niezależna natura doświadczyła jednak w okresie dorastania kryzysu wiary, a na drodze poszukiwań nie wspomogły jej wydawane w XIX wieku dzieła kontestujące nadprzyrodzony charakter religii. „Doświadczałam głębokiego niepokoju co do Prawdy aż do ostatecznych cierpień. Wszystko wokół mnie się waliło, a ja, bliska rozpaczy, szukałam z pasją pewnego punktu oparcia…” – pisała. Do ostatecznego odrzucenia wiary doprowadziła ją lektura dzieła Renana, tego samego, na które odpowiedź w postaci swojego komentarza do Ewangelii dała inna dziewiętnastowieczna francuska karmelitanka bosa, s. Amata od Jezusa.
W wieku osiemnastu lat Alessandra prawie bez zastanowienia wyszła za mąż za starszego od niej o dziesięć lat markiza Marcello Carlottiego. Prawdopodobnie kierowała nią chęć jak najszybszego opuszczenia domu rodzinnego po tym, jak jej ojciec ponownie się ożenił po śmierci matki. Żywiołowa Alessandra wybrała spokojne życie w wiejskiej posiadłości nad jeziorem Garda u boku cichego, spokojnego męża. I wbrew pozorom kochała go bardzo i była szczęśliwa. Urodziła dwóch synów Antonia (1896) i Andreę (1898). Niestety szczęście skończyło się szybko… W 1900 roku jej mąż zapadł na gruźlicę. Umierał powoli, otoczony czułą opieką żony, lecz pozbawiony wszelkiej nadziei wiecznej. Marcello był ateistą, a jego żona, straciwszy wiarę kilka lat wcześniej, również nie praktykowała. Miłość do męża wzbudziła w niej jednak pragnienie wieczności i… ocalenia jego duszy. Choć sama nie wróciła jeszcze do Boga, bardzo pragnęła, by on przed śmiercią się wyspowiadał. Korespondowała nawet w tym celu z ich wspólnym znajomym księdzem. Niestety, na próżno. Było to dla niej wielką raną. Widziała również pustkę swojego własnego życia, ale nie potrafiła uwierzyć…
Podczas gdy cierpiała jeszcze po stracie męża i boleśnie doświadczała własnej wewnętrznej pustki i oddalenia od Boga, od jej znajomej angielskiej arystokratki przyszło niespodziewane zaproszenie do niespotykanej jak na tamte czasy podróży… na marokańską pustynię. Przebrane w lokalne stroje, jedynie w towarzystwie marokańskich przewodników, stawiały czoła trudnościom, podziwiały pustynne krajobrazy i niezachwianą wiarę muzułmańskich społeczności… Tę wiarę, której one nie potrafiły odnaleźć…
Dla Alessandry rozpoczął się jednak etap szukania Boga. Zaczęła czytać, zagłębiać się w dzieła teologiczne i studium Pisma świętego. Swoimi ludzkimi siłami robiła wszystko, by wejść w przestrzeń wiary – niestety na próżno. Czuła, że w jej rozumie jest jakaś nieprzekraczalna przeszkoda. Potem mówiła: „Wydawałoby mi się, że kryzys religijny cały przechodził przez intelekt i że gdzieś głębiej moja dusza pozostała wierząca, a nawet zjednoczona z Bogiem w jakiś głęboki, utajony sposób”. Korespondowała ze znajomym kapłanem, tym samym, któremu wcześniej powierzała umierającego męża. Ten tłumaczył jej, że wiara jest Bożym darem, o który trzeba prosić, a nie owocem ludzkiego dociekania. Zachęcał również do podjęcia mimo wszystko praktyk religijnych, co doprowadziło do spowiedzi i komunii świętej w roku 1902. Wewnętrzne wątpliwości, rozterki, rozdwojenie trwały jednak nadal, a gdy już wydawało się, że nic nie oderwie jej od tego wytrwałego, pełnego cierpienia szukania swojego Stwórcy i Zbawiciela, uderzyła w nią zupełnie niespodziewana pokusa.
W 1903 roku w Mediolanie poznała przypadkiem poetę i dramaturga Gabriele d’Annunzio, sławnego ze względu na swoją twórczość, rozrzutne życie i miłosne podboje. Gabriele od razu zwrócił na nią uwagę, ale ona za wszelką cenę starała się unikać tej znajomości. Po kilku miesiącach jednak uległa – zakochała się. I zgodnie ze swoją naturą, która sprawiała, że jeśli oddawała się czemuś, oddawała się temu do końca, zaangażowała się całkowicie – wbrew opinii środowiska, wbrew odrzuceniu przez ojca i brata, wbrew trosce o swoje małe dzieci… W maju kolejnego roku przeprowadziła się do jego posiadłości, razem podróżowali, razem prowadzili światowy styl życia. Alessandrze wydawało się chwilowo, że oddała wszystko miłości. Marzyła nawet o ślubie z uwodzicielskim poetą. Tym boleśniejszy był dla niej zawód, całkowity upadek, który uderzył w nią jednocześnie na polu życia religijnego i osobistego. Rok później Alessandra ciężko zachorowała, musiała przejść dwie kolejne operacje i była bliska śmierci. W obliczu wieczności zatliło się w niej pragnienie Boga. Prosiła o sakramenty, ale kapłan odmówił jej ze względu na to, że publicznie prowadziła gorszący sposób życia. Po tym ciosie nastąpił kolejny. D’Annunzio, który początkowo ofiarnie się nią opiekował, najwidoczniej później znudził się jej towarzystwem i zaczął szukać sobie nowej muzy. By usprawiedliwić swoją zmienność, oskarżył ją o uzależnienie od morfiny.
Pokonana Alessandra wróciła do swojej posiadłości w Gardzie, wróciła do samotności, gdzie łatwiej mogła usłyszeć głos sumienia. Wróciła do kontaktu ze znajomym kapłanem, a w zasadzie do jego kierownictwa duchowego. Wróciła do troski o swoich małych synów, dla których chciała teraz postarać się o wychowawcę – kapłana, by mogli czerpać od niego męskie i katolickie wzorce. Tak na jej drodze stanął francuski ksiądz o nazwisku Gorel, który stał się opiekunem jej synów, a dla niej towarzyszem na drodze do wiary i rozeznawania powołania, do którego Bóg ją wzywał od młodości.
Kryzys wiary trwał jednak nadal. Jej intelekt nie chciał się poddać. Trwało to aż do chwili, gdy ksiądz Gorel namówił ją na pielgrzymkę do Lourdes. Tam Najświętsza Panna wreszcie wyprosiła dla niej cud. I choć jej wewnętrzne nawrócenie zbiegło się czasowo z ujrzeniem w grocie faktycznego cudu uzdrowienia fizycznego dwóch niechodzących chorych powstających podczas procesji z swoich noszy, to jej nagłe nawrócenie było cudem jeszcze większym, czysto wewnętrznym, jak sama wyznaje, wcale nie wynikającym z tego, co zobaczyła na zewnątrz. Pan Bóg wreszcie odpowiedział na jej długotrwałe pragnienie i staranie. W jednej chwili, podczas cichej modlitwy, dał jej łaskę świadomego i dobrowolnego aktu wiary. W jednej chwili przełamał jej wewnętrzny, nie dający jej dotąd spokoju, opór. Alessandra wyspowiadała się, a następnego dnia przyjęła Komunię świętą w ciszy i odosobnieniu kaplicy Karmelu w Lourdes.
Dawniej, targana wątpliwościami, obiecała Bogu, że jeśli On da jej łaskę nawrócenia, ona poświęci się Mu w sposób, który uzna za najdoskonalszy i najbardziej całkowity. Tak na jej drodze ponownie stanął Karmel. Zanim jednak rozeznała w pełni Boże wezwanie, rozpoczęła intensywną pracę nad sobą, bardzo poważnie traktując cnotę pokory i posłuszeństwo spowiednikowi. Pan Bóg również na poważnie wziął jej zaangażowanie i już po kilku miesiącach, gdy za pozwoleniem spowiednika złożyła dozgonny ślub czystości, wprowadził ją w oschłości i ciemność wiary. Znowu cierpiała, lecz teraz nie była zagubiona… Jej wiara była tak naprawdę silna, choć nieodczuwana, a ona kontynuowała bardzo poważne zaangażowanie w życie duchowe. Pragnienie Karmelu stawało się coraz silniejsze. Tak silne, że odwiodło ją nawet od pierwotnego zamysłu poświęcenia się Bogu w Zakonie, dopiero gdy jej synowie będą pełnoletni. Wydawało się to szaleństwem, ale okazało się zamysłem Bożym względem niej.
Od początku brała pod uwagę jedynie wstąpienie do Zakonu za granicą, gdyż we Włoszech była zbyt znana. Początkowo myślała o jakimś Karmelu w Belgii, ale ksiądz Gorel namówił ją, by po drodze wstąpiła do Paray-le-Monial. Po dotarciu tam z zaskoczeniem ujrzała miejsce, które dwanaście lat wcześniej widziała już we śnie. W klasztorze spotkała się z przeoryszą, matką Marią od Jezusa (Mercier), która na fundację do Paray-le-Monial przyjechała z Karmelu w Dijon, gdzie była… pierwszą przeoryszą św. Elżbiety od Trójcy Przenajświętszej. Już przy pierwszym spotkaniu w Alessandrze skonkretyzowała się myśl o jak najszybszym rozpoczęciu życia zakonnego. „Zaraz” – okazało się Bożym zamysłem, rozpoznanym przez matkę przeoryszę, wbrew wszelkiej ludzkiej logice, a również wbrew radom i namowom znającego wspólnotę księdza Gorela. Pierwszy kontakt z Karmelem miał miejsce w lipcu, a już pod koniec października markiza di Rudini Carlotti przekroczyła prób klauzury. Przed opuszczeniem Gardy, chcąc zadośćuczynić za zgorszenia, które czyniła swoim wcześniejszym rozwiązłym trybem życia, weszła w niedzielę do wypełnionego ludźmi kościoła i przeprosiła publicznie za swoje grzechy. Mimo tego zadziwiającego aktu nie ujawniła przed nikim swoich planów – ani przed domownikami, ani przed rodziną. Jak to bywało w tamtych czasach, oddała synów do jezuickich szkół z internatem, poinformowała wszystkich, że wyjeżdża na jakiś czas za granicę, zostawiając adres do korespondencji, bez sprecyzowania, że chodzi o klasztor, dała służącym dyspozycje i środki finansowe do ich realizacji i odjechała.
Pierwsze dni w Karmelu były zderzeniem z całkiem nowym światem. Zaraz na początku okazało się, że nowa postulantka nie ma w swojej walizce nic odpowiadającego warunkom Karmelu. Pakowała ją bowiem służąca z myślą, że przygotowuje kolejną zagraniczną podróż swojej pani. Alessandra musiała nauczyć się całkiem nowego stylu życia i całkiem nowych zajęć. Musiała doświadczyć, co oznacza codzienna obserwancja zakonna, zostawiająca czasem mniej czasu na samotność i studium niż dawniej miała w spokojnej posiadłości nad jeziorem Garda…
Przeorysza widziała jednak, że ma do czynienia z wyjątkową osobą i wyjątkowym powołaniem. Świadczy o tym choćby fakt, że nadała jej swoje własne imię – Marii od Jezusa.
Niedługo po obłóczynach, które miały miejsce 25 stycznia 1912 roku, nadszedł okres silnych oschłości, „czystego, stałego cierpienia”, gdy czuła, że „wszystko jest stracone”. Wbrew odczuciom pozostała heroicznie wierna Bogu, wewnętrznie pewna Bożego powołania i całkowicie oddana siostrom, między innymi w ofiarnej posłudze infirmerki.
W grudniu 1912 roku jest syn, Andrea, ciężko zachorował. Gorączka i kaszel okazały się objawami gruźlicy. Za obopólną zgodą przeoryszy i przełożonego Karmelu, Alessandra przerwała nowicjat i na osiem dni wyjechała do Włoch, by zabrać syna ze szkoły i umieścić w prestiżowym sanatorium. Aby nie wzbudzać podejrzeń rodziny… markiza powróciła do eleganckich strojów i uczesania od fryzjera, który musiał postarać się zakamuflować ścięte włosy. Podczas tego spotkania wyjawiła najbliższym prawdę o swoim powołaniu. Po powrocie do klasztoru, wróciła do codziennej obserwancji, tając w głębi serca swoje macierzyńskie niepokoje, zwłaszcza gdy po kilku miesiącach również jej starszy syn zachorował na gruźlicę. Te jej wewnętrzne cierpienia coraz bardziej zyskiwały charakter apostolski. Wymiar wynagrodzenia i jednoczenia się z Chrystusem ukrzyżowanym od początku życia zakonnego był dla niej bowiem niezwykle istotny.
Gdy była w rekolekcjach przed swoimi ślubami uroczystymi, jedna ze współsióstr zapadła na galopującą gruźlicę. Alessandra, teraz siostra Maria, przerwała rekolekcje, by jako infirmerka zaopiekować się umierającą. Pewnego dnia, w bardzo dziwny sposób, jakby jej ręka była popychana nieznaną siłą, zakłuła się igłą po tym, jak zrobiła zastrzyk umierającej. Lekarze obawiali się śmiertelnego zakażenia. Nie doszło do niego, ale siostra Maria do końca życia cierpiała z powodu zdrowotnych konsekwencji tego wypadku. To i inne wydarzenia w czasu jej nowicjatu sprawiały wrażenie, jakby zły duch chciał bezpośrednio i namacalnie przeszkodzić jej powołaniu…
Chora siostra zmarła 11 kwietnia, a siostra Maria od Jezusa, po uzupełnieniu rekolekcji, złożyła profesję uroczystą 26 kwietnia 1913 roku. Pan Bóg chciał mieć swoją oblubienicę całkowicie czystą i wolną i w kolejnych latach dopuścił na nią różne doświadczenia: fałszywe oskarżenia przez współsiostrę podczas wizytacji kanonicznej jesienią 1913 roku, śmierć obydwu synów w roku 1916, a w 1917 roku śmierć jej ukochanej, zaufanej przeoryszy, matki Marii od Jezusa.
Wcześniej, w maju 1914 roku, to jest już w rok po złożeniu ślubów, Alessandra została mianowana mistrzynią nowicjatu. Z doskonałym wyczuciem starała się prowadzić każdą z sióstr drogą, której chciał dla niej Bóg, z uwagą i miłością poświęcając swój czas i energie nowicjuszkom. We wszystkim współpracowała też z matką Marią i wspomagała ją wraz z siostrą Cecylią od Trójcy Świętej.
W 1917 roku, po śmierci przeoryszy, za pozwoleniem Stolicy Apostolskiej, została mianowana nową przełożoną klasztoru. A siostra Cecylia pozostała jej zaufaną doradczynią. Pisała o niej: „W początkach pobytu siostry Marii od Jezusa w Karmelu w Paray, kochałam ją i głęboko ceniłam, ale nie byłyśmy ze sobą związane z powodu różnych temperamentów. [Potem] byłyśmy tak naprawdę jedną duszą, jednym sercem, w poszukiwaniu chwały Bożej. Gdy siostra Maria od Jezusa stała się moją Matką, mogła mnie o wszystko poprosić, a ja mogłam oprzeć się na niej z całkowitą pewnością we wszystkich okolicznościach”. Razem jeździły na fundacje i stawiały czoła najróżniejszym problemom.
Ale zanim nadszedł czas fundacji, matka Maria dała się poznać jako urodzona przeorysza. Kochała wszystkie siostry, z oddaniem troszczyła się o nie, opiekowała w chorobach, pocieszała w trudnościach, z żarliwością pouczała i prowadziła drogą pełnego oddania siebie z miłości. „Nie można żyć w Karmelu bez gorliwości, bez porywu serca, gdyż Karmel to ziemia ognista, a my jesteśmy córkami proroka Eliasza! Błagam Was, nie dajcie się przekonać, że ideał zakonny to ideał zimny. Przeciwnie, to ideał gorliwości, gorącości, życia”; „Nasze życie w Karmelu nie jest życiem prywatnym, ale ma funkcję społeczną, funkcję publiczną, należy do społeczności dusz. To życie duchowe w komunii z innymi duszami, wydane, oddane tej komunii” – mówiła swoim córkom. Sama zresztą nie szczędziła samej siebie, by być dla innych jak Chrystus. A żeby prowadzić do Chrystusa, potrafiła też być bardzo wymagająca.
Intensywny rozwój życia teologalnego, życia wiary i miłości, poprowadził ją ku większym zaangażowaniom zewnętrznym – prawie równoczesnym fundacjom trzech nowych klasztorów.
W roku 1919 do furty klasztoru zapukał biskup Cambrai, który odbudowę swojej diecezji po wojnie chciał postawić na dwóch fundamentach – Karmelu i trapistach. Tak w 1924 roku powstał Karmel w Valenciennes, w miejscu, gdzie wygnani z Ziemi Świętej karmelici ufundowali swój klasztor już w roku 1235 i gdzie następnie od 1618 roku do Rewolucji Francuskiej żyły karmelitanki bose. Jak przystało na córki i spadkobierczynie świętej Teresy od Jezusa, fundacja rozpoczynała się z dużym oporem władz świeckich, które w końcu udało się przekonać dzięki kulturze i dyplomacji matki Marii.
Równocześnie toczyły się starania o drugą fundację, w Paryżu, na wzgórzu Montmartre, czyli dawnym „wzgórzu męczenników”, na którym pod koniec XIX wieku jako wotum narodu wzniesiono Bazylikę ku czci Najświętszego Serca. O tej fundacji karmelitanki z Paray-le-Monial, tak przecież związane z Najświętszym Sercem, marzyły już od początku XX wieku. Tuż przed I wojną światową poprosił je o nią arcybiskup Paryża: „Nie uznam dzieła narodowego ślubu za wypełnione, póki obok Bazyliki nie będzie Karmelu, w którym siostry będą się nieustannie modlić”. Od zakończenia I wojny światowej rozpoczęły się intensywne starania o budowę Karmelu i w 1928 roku pierwsza grupa sióstr mogła przyjechać na miejsce, by przygotować je do rozpoczęcia życia zakonnego. Pierwsza profesja w nowym Karmelu odbyła się 11 lutego 1929 roku, w dzień podpisania w Rzymie porozumień Laterańskich między Stolicą Apostolską a Republiką Włoch…
Równocześnie, od początku lat ’20 matka Maria przygotowywała fundację w Le Reposoir, dawnym klasztorze kartuzów, Karmelu jej marzeń, usytuowanym w dolinie wśród gór, w otaczającym pięknie przyrody i całkowitej samotności, gdzie chciała w sposób szczególny uczcić Chrystusa w tajemnicy Przemienienia, w „Karmelu na Górze”. Prace remontowe i adaptacyjne rozciągały się na lata. Wiernie nadzorowała je mocno już chora matka Maria.
W 1930 roku podczas kolejnej wizyty w Le Reposoir ciężko zaniemogła, a lekarz stwierdził, że niezbędna jest operacja. Matka Maria poddała się jej w duchu posłuszeństwa, choć była świadoma, że zbliża się koniec jej życia. Wszystkich zachwycał jej pokój i pogoda.
„Ofiaruję moje życie za Kościół, za nasze klasztory, za każdą z moich córek, za ich świętość.
Wybaczcie mi to, co było niedoskonałe w tym, jak Wam służyłam, wybaczcie mi moją zbytnią żywość… Jest tylko jedna rzecz, za którą nie muszę prosić o przebaczenie – że nie kochałam Was wystarczająco” – mówiła do otaczających ją sióstr.
Pierwsza operacja odbyła się w Karmelu, ale lekarz stwierdził, że konieczna będzie druga, poważniejsza, której nie będzie mógł wykonać poza szpitalem. I tak kochająca swój Karmel matka, z poddaniem się woli Bożej, została przewieziona do kliniki. Operowana jeszcze dwa razy, 9 i 22 grudnia 1930 roku, zmarła 2 stycznia 1931 roku, w wieku niespełna 55 lat.
Bogactwo jej życia ukształtowało wiele sióstr w Karmelu. Było też świadectwem, jak Jezus szuka każdego człowieka, jak zabłąkanej owcy, jak puka do bramy każdego serca, a gdy człowiek otworzy się na Jego wezwanie, uczyni z nim naprawdę wielkie rzeczy. Bo żadne okoliczności życia nie są przeszkodą dla świętości, którą Bóg przygotował dla nas w Chrystusie.
Źródło zdjęcia: https://www.balarm.it/news/da-concubina-di-d-annunzio-a-monaca-la-storia-triste-della-marchesa-siciliana-di-rudini-128410
Źródło:
Karmelitanka Bosa, Alessandra di Rudini Carlotti. Carmélite, Desclee de Brouwer, 1961.
PRZEMIENIONE ŻYCIE GRZESZNICY
S. MARIA OD JEZUSA OCD (ALESSANDRA DI RUDINI CARLOTTI
1876-1931)
ul. Wolska 27/29
01-201 Warszawa
KRS: 0000827786
NIP: 5272920846
REGON: 385562107
Numer konta:
PL76 1240 6218 1111 0010 9702 7550
Strona zrobiona w kreatorze stron internetowych WebWave